Akcyza 2026–2027: podnosimy stawkę, podnosimy koszty, a szara strefa biegnie dalej

Ministerstwo Finansów ogłosiło plan podniesienia akcyzy na wszystkie napoje alkoholowe: o 15 procent od 1 stycznia 2026 i o kolejne 10 procent od 1 stycznia 2027. W praktyce to ok. 26,5 procent w dwa lata. Dotychczasowa „mapa akcyzowa” przewidywała łagodniejszy wzrost, po 5 procent w 2026 i 2027. Na razie to zapowiedź, nie obowiązująca ustawa, a Pałac Prezydencki publicznie sygnalizuje brak zgody na podwyżkę w tej skali. Innymi słowy: przed nami jeszcze pełna ścieżka legislacyjna.

Naturalna reakcja jest prosta: jeśli w budżecie brakuje, sięgamy po towar, który łatwo uzasadnić zdrowotnie i etycznie. Alkohol ma złą prasę, więc komunikat „to dla zdrowia” brzmi przekonująco. Problem zaczyna się w chwili, gdy spojrzymy na skutki uboczne takiego ruchu cenowego. Im większy klin podatkowy, tym bardziej opłaca się ucieczka do tańszych kanałów: zakupów przygranicznych, produkcji domowej i klasycznego przemytu. Część popytu po prostu znika z rejestrów i choć oficjalne statystyki mogą pokazać spadek sprzedaży, rzeczywista konsumpcja przenosi się poza system.

Z tego wynika pierwszy wniosek fiskalny: krótkoterminowo wpływy akcyzowe mogą wzrosnąć, ale później pojawia się „przeciek”. Konsumenci dostosowują się do nowej ceny, a elastyczność popytu przerzuca ich na alternatywne źródła. Jeśli podwyżce nie towarzyszy skuteczne uszczelnienie granic i mądre działania profilaktyczne, krzywa wpływów zaczyna się spłaszczać szybciej, niż wynikałoby to z prostego mnożenia stawki przez litry.

Tu dochodzimy do realnego kosztu polityki „dokręcania śruby”. Wraz z podwyżką akcyzy rośnie konieczność kontroli: patrole na granicach, weryfikacja banderol, inspekcje w hurtowniach i sklepach, badania laboratoryjne, magazynowanie zabezpieczonych towarów, postępowania administracyjne i karne, opinie biegłych, utylizacje. To nie są koszty jednorazowe i nie rosną liniowo. Najpierw łapie się łatwe przypadki, potem zostaje gęsta, rozproszona siatka, w której każda „złapana butelka” kosztuje coraz więcej. Po jednej stronie rosną wydatki na kontrolę, po drugiej wpływy z mandatów i akcyzy, które coraz częściej nie domykają rachunku.

Jednocześnie szara strefa zachowuje się jak zwinny rynek: dzieli dostawy na mniejsze partie, zmienia trasy, szyfruje komunikację, etykietuje produkty w sposób utrudniający klasyfikację. Kontrola z definicji działa z opóźnieniem, a nielegalny obrót z definicji działa szybciej. To prowadzi do drugiego wniosku fiskalnego: sama intensyfikacja kontroli bez oceny progu opłacalności zwykle kończy się grą o malejących zwrotach. Każdy kolejny procent „uszczelnienia” kosztuje coraz więcej i przynosi relatywnie mniej.

Wątek zdrowotny także nie jest jednoznaczny. Wyższa cena ogranicza dostępność i część osób rzeczywiście wypije mniej. Równolegle jednak rośnie ryzyko sięgania po gorszej jakości, nieewidencjonowane źródła. Ostateczny bilans zależy od egzekwowania prawa, skali zakupów przygranicznych i jakości programów profilaktycznych. W wersji optymistycznej poprawi się zdrowie publiczne; w wersji realistycznej zobaczymy mieszany obraz: mniej w oficjalnych słupkach, więcej poza systemem.

Rynek i polityka dostaną swoje. Legalni producenci oraz handel odczują presję na wolumenach i marżach, a spór polityczny ostatecznie rozstrzygnie, czy do pakietu trafią tylko wyższe stawki, czy również działania towarzyszące: celne, skarbowe i edukacyjne. Historia ostrzega, że zbyt wysoka bariera prawno-cenowa nie likwiduje popytu, tylko podnosi opłacalność gry poza systemem. To nie jest argument przeciw akcyzie, lecz przeciw prostemu przekonaniu, że „więcej podatku” samo zrobi robotę.

Wniosek końcowy jest konsekwencją wszystkich powyższych: jeśli celem ma być jednocześnie zdrowie publiczne i stabilne wpływy, polityka musi szukać punktu równowagi między wysokością stawki, realną egzekwowalnością i kosztem kontroli. Podwyżka bez chłodnej kalkulacji kosztów operacyjnych i bez wzmocnienia narzędzi, które ograniczają opłacalność szarej strefy, łatwo zamienia się w coraz droższe polowanie na coraz mniejsze efekty. A wtedy rośnie nie tylko cena w sklepie, ale przede wszystkim rachunek za całą politykę.

Share this Post!

About the Author : Maciej Parzych